Po
mimo wielu nieprzyjaznych frontów napływających z różnych
aspektów życiowych zdążyłam jeszcze jakoś w lipcu tamtego roku
załapać się do agencji modelek. Muszę przyznać, że mam talent
do nakładania sobie dodatkowych spraw na głowę, gdybym nie miała
ich już wystarczająco dużo. To jestem sobie tą modelką, jakieś
tam pierwsze testy zdjęciowe za mną. Wakacje trwają i zbliża się
mój zaplanowany wyjazd do Hiszpanii. Jakoś blisko powrotu do Polski
dostaje informacje z agencji, że będę wylatywać we wrześniu do
Pekinu na kontrakt (na co się zgodziłam) i trzeba szybko wizę
załatwiać i generalnie rozpoczynam swoją karierę w zawodzie
modelki. Wszystko na wariackich papierach, parę wizyt w ambasadzie
by załatwić wizę, paszport jest i między 3 a 4 września ląduje
w Pekinie.
Tradycyjnie
moje wyobrażenia minęły się z rzeczywistością dosyć mocno.
Mój
pierwszy dzień zaczął się bardzo intensywnie i nie mam tutaj na
myśli pierwszego dnia zaraz po pierwszej przespanej nocy w Pekinie,
tylko dzień, w którym wylądowałam. Około godziny 11, czasu
chińskiego odebrał mnie z lotniska pan „szifu”, czyli kierowca.
Skąd było wiadomo, że on to ten kto ma mnie odebrać, a ja to ta
modelka? Miał kartkę z napisem „MM” dobrze, że pamiętałam,
że agencja, do której jadę to Modern Model i jakoś skojarzyłam,
a on pokazał mi na telefonie moje imię i nazwisko a ja na to pokiwałam, że tak to ja i w milczeniu
poszliśmy razem do auta. On nie umiał angielskiego a ja chińskiego
i pomimo, że nie odezwał się do mnie ani słowem, to zdał mi się
sympatyczny. Zawiózł mnie do agencji. Tam rozmowa z Millą/ Moniką,
czyli współwłaścicielką agencji. Nie była Chinką a Ukrainką,
modelką po fachu, czasami jeszcze pracującą. W ten sam dzień
poznałam Lucy- terror-bookerkę już Chinkę, wszyscy już byli
chińczykami, oprócz Moniki i innych modeli/ek. Zaraz po krótkiej
wizycie w agencji, po miłej rozmowie powitalnej, po dostaniu
pościeli, pojechałam na pierwszy casting z Lucy. Tak, tak,
przemęczona i głodna po 12 godzinach podróży, niemalże prosto z
lotniska na casting. Dali mi małą czarną na przebranie, zapomnieli
tylko o butach. Finalnie poszłam na casting w małej czarnej i
adidasach. Chyba nie muszę mówić jak mi poszło. Poznałam
Rosjankę, która zaprowadziła mnie do apartamentu. Byłam tak
zmęczona, że mówiłam do niej więcej po polsku niż po angielsku
na co ona odpowiadała tylko zmieszaną miną. Trudno jej się
dziwić. Ja na dzień dobry wyszłam na dziwaka, ale u mnie to też
normalka. Okazało się, że ten apartament, do którego mnie
zaprowadziła do nie ten i z tymi wszystkim tobołami musiałam sama
zapitalać pod inny. Myślałam, że łapy mi odpadną. W końcu
otwieram drzwi od mojego mieszkania, dwupiętrowe, na górze
dziewczyny, na dole chłopaki. Nikogo nie ma, bo wszyscy jeszcze na
castingach. Powoli się rozpakowuję. W łazience wita mnie zapchana
wanna, ale generalnie nie jest źle. W końcu w mieszkaniu pojawia
się 12 osób, i wszyscy mieszkamy razem, poznajemy się i proponują
mi papieroska na powitanie. Ja nie palę, cóż wychodzi na to, że z
tej parszywej dwunastki jestem jedyna. W salonie pojawia się gęsta
mgła dymna, wszyscy zapalili, ja tylko wdycham i mój guz na
tarczycy przy okazji też.
Dni mijają.
Generalnie większość czasu
spędzamy w aucie między castingami i wieczorem przyjeżdżamy do
mieszkań. Gdybym miała opisać, krótko dzień z życia przeciętnej
modelki to byłoby to: czekanie, auto, casting, czekanie, czekanie,
auto, casting, czekanie i jeszcze więcej czekania, praca częściej
bądź rzadziej w zależności jak się uda. Miałam chwile lepsze i
gorsze. Z owym towarzystwem dogadywałam się średnio i nie przez
barierę językową ale bardziej przez ogromne różnice przekonań,
nie wiem do końca jak to nazwać, ale zupełnie nie odpowiadało mi
ich zachowanie, szpanowanie młodych modeleczek, że palą, ciągłe
liczenie kalorii, pytanie się mnie czy jestem świadoma ile kalorii
ma banan, którego właśnie wcinam, a z drugiej strony szukanie
słodyczy bez cukru, albo udawanie szalonych, wyluzowanych i imprezowanie w klubach a z drugiej strony zapalanie drżącą ręką
papierosa, bo nie udało się wygrać castingu, bo znowu w tym
tygodniu nie mam pracy. Często nerwowa atmosfera udzielała się
także i mnie. Ponieważ miałam inne poglądy na to wszystko,
zaczęto o mnie mówić jako ta dziwna, nie okazywano mi tego jakoś
szczególnie ale wiem, że tak było. Gdy rozmawiałam z rodzicami,
mówiono, że „się pieszczę przez skype'a”, a ja cóż, mam
taki sposób mówienia czy rozmawiania z rodzicami, kurde, ja nawet z
psem gadałam przez skype'a a do psa się mówi jak do dwuletniego
dziecka więc tak pewnie brzmiało to jak pieszczenie się ale z
drugiej strony czy to aż tak im przeszkadzało, czy było na tyle
istotne by o tym gadać? Mnie się wydaje, że nie, niech sobie każdy
gada przez skype'a jak lubi. Najlepsze, że jak jeden z modeli,
Edwin, w nerwach bo ktoś mu upił trochę wina z butelki zaczął
rzucać szklankami, to było wszystko okej, normalne, poniosło go,
współczujmy mu. Co to tego współczucia to serio trzeba mu je
okazać, bo koleś mocno był zachwiany. Najbardziej oberwało się
oczywiście mi. Raz go wzięło na sprzątanie w mieszkaniu. Obudziło
mnie krzątanie się kogoś na dole, więc wstałam, a to Edwin
porządki robi. Wydarł się przy okazji na mnie, że nie zmywam
spakował wszystkie brudne naczynia do wiadra postawił je przede mną
i kazał mi zmywać. Ja w sumie olałam to i poszłam się szykować
na casting ale od tej sytuacji relacje między nim a mną były
napięte i w zależności od jego nastroju raz witał mnie słowami
„Hello, Iza, good to see you” a innym razem prawie zabijał mnie
wzrokiem i dogryzał przy każdej możliwej okazji. Zwierzyłam się
z tego Emie, poznanej przeze mnie Czeszki, starszej ode mnie ze 3
lata chyba, super pozytywnej i sympatycznej dziewczyny, zachowującej
się jak nie-modelka, to też, od razu znalazłyśmy wspólny język.
Ona niestety pewnie chcąc mi pomóc, powiedziała o moich problemach
z Edwinem Milli a ta poruszyła tą kwestię z Edwinem. Łatwo się
domyślić co było potem - zemsta Edwina, wtedy to już w ogóle się
nade mną pastwił. A pamiętam jeszcze jak zgubiłam swój telefon w
taksówce (rozwinę później) to sam pierwszy proponował, że
załatwi mi jakiś zastępczy albo da mi jakiś swój stary telefon,
żebym się nie martwiła. Byłam zaskoczona, myślałam co za fajny
gość, a okazał się psychopatycznym dupkiem. No ale cóż, takie
życie...
Wracając
do akcji z telefonem. Porównałabym to do sytuacji kiedy robimy coś
pierwszy raz i za tym pierwszym razem od razu dzieje się coś
niedobrego, coś nie wychodzi. Tak było z moim pierwszym wyjściem
do klubu w Pekinie. Wracałam taksówka z Emą. Piłyśmy alkohol ale
nie byłyśmy pijane. Jednak Chińczyk-taksówkarz zobaczył dwie
młode europejki to postanowił na nich zyskać. Zatrzymał się
przed naszymi apartamentami i zawołał więcej, o wiele więcej
pieniędzy niż wyszło na liczniku, tyle nie miałyśmy. Ema
zapłaciła tyle ile było na liczniku i wybiegła z auta, ja za nią,
ale ze mną taksówkarz zaczął się szarpać i nie chciał wypuścić
z auta, Udało mi się jakoś uciec jednak telefon musiał mi wypaść
z kieszeni w czasie tej szarpaniny i został na siedzeniu w taksówce.
Przepadł. Zorientowałam się dopiero rano. Zaczęłam szukać, ale
potem skojarzyłam co się mogło stać. Ogólnie rozpacz, to był
nowy telefon, który dostałam od taty. Zastępczy dała mi Ema,
jakiś swój stary, byłam jej bardzo wdzięczna. Powiedziałam
rodzicom co się stało, nie muszę chyba mówić, że nie byli
zachwyceni, raczej przerażeni zaistniałym wydarzeniem. No ale cóż,
jak to mówią: „Jedziemy dalej z tym koksem”. Na kontrakcie
miałam być dwa miesiące i tyle musiałam wytrzymać.
Można
by pomyśleć, zgubiła telefon, wielkie co, wielu osobom to się
zdarza na wyjazdach za granicą. Jasne, zdarza się, tylko jednak
Chiny to nie pierwszy lepszy kraj, w którym europejczycy spędzają
wakacje. Chociaż może faktycznie telefon to jeszcze nie taka
tragedia, więc jeszcze jako wisienka na torcie, zgubiłam...
paszport. Tak, ja Polka zgubiłam paszport w Chińskiej Republice
Ludowej. Mało tego ja nawet nie byłam świadoma, że ja go nie mam.
Pamiętam jak dziś. Wracałam autem z pracy z Magdą (jakoś późnym
wieczorem), nagle telefon od Milli:
- Cześć Iza, zgubiłaś paszport.
- Nie, nie zgubiłam, mam paszportu.
- Iza, masz paszport przy sobie?
- Nie, przy sobie nie mam, mam w pokoju w szufladzie, na pewno.
- Iza, ja mam Twój paszport.
- Nie, ja mam paszport..
- Dobra, jak wrócisz do mieszkania, sprawdź czy masz ten paszport i zadzwoń do mnie.
- Cześć Iza, zgubiłaś paszport.
- Nie, nie zgubiłam, mam paszportu.
- Iza, masz paszport przy sobie?
- Nie, przy sobie nie mam, mam w pokoju w szufladzie, na pewno.
- Iza, ja mam Twój paszport.
- Nie, ja mam paszport..
- Dobra, jak wrócisz do mieszkania, sprawdź czy masz ten paszport i zadzwoń do mnie.
Tak,
mniej więcej wyglądała moja rozmowa telefoniczna z Millą,
ewidentnie do mnie nie docierało, że ja nie mam tego paszportu i że
mój paszport jest w agencji znaleziony przez jakiegoś chińczyka na
ulicy. Faktycznie, gdy przyjechałam do mieszkania dotarło do mnie,
że w półce go nie ma. Byłam w ciężkim szoku, jak to się stało,
kiedy? Dużo podróżowałam samolotem, generalnie w Chinach polityka
jest taka, że lepiej ten paszport przy sobie mieć jednak totalnie
nie kojarzyłam momentu, w którym mogłabym ten paszport zgubić.
Generalnie wersja, którą mi przedstawiono była taka: mój paszport
leżał na ulicy, znalazł go chińczyk i w tym samym czasie,
szczęśliwie, szły dziewczyny-modelki, ten je zaczepił, pokazał
im moje zdjęcie i zapytał czy mnie znają, one szczęśliwie mnie
poznały i powiedziały z jakiej agencji jestem i gdzie agencja się
znajduje i chińczyk tam poszedł i oddał mój paszport, oczywiście
zawołał sobie za znaleźne 2000 jenów, niby Milla utargowała na
1000, czyli na nasze 500 zł, które musiałam oddać. Jak dla mnie i
kilku innych osób z którymi o tym gadałam, jest to co najmniej
dziwne. Trochę za dużo szczęścia w tym nieszczęściu. Ema
stwierdziła, że na jej oko to, któraś z Ukrainek, z którymi
mieszkałam w pokoju, pewnie wzięła mi paszport z pułki i gdzieś
na ulicę rzuciła, chińczyk podniósł a ta mu powiedziała, że
mnie zna i żeby poszedł do agencji. I to by było bardziej
prawdopodobne, biorąc również pod uwagę fakt, że jedna z nich
okradła mnie dwa razy we własnym pokoju, (raz ukradła mi buty,
które jedna z dziewczyn znalazła pod jej łóżkiem a drugim razem
ukradła mi z kosmetyczki płyn do demakijażu, który znalazłam w
jej półce.) jak jej o tym powiedziałam, że kradnie, udawała
mocno zdziwioną – typowe. Gdy teraz o tym myślę, utrata
paszportu w Chinach, jeszcze bardziej mnie to przeraża niż
przeraziło wtedy (chyba byłam w zbyt wielkim szoku). Nie wiem co by
było, gdybym go nie odzyskała, jak bym wróciła do kraju?
Deportowali by mnie, czy trzeba by było załatwiać to przez
ambasadę? Nie wiem i nawet nie chce o tym myśleć. Ostatecznie,
biorąc pod uwagę te dwa wydarzenia, stwierdzam, że ktoś nade mną
czuwał, bo mogło to się skończyć źle.
Dla
odmiany przytoczę parę pozytywów, żeby nie było, że tylko
zrzędzę i nic mi wiecznie nie pasuje. Udało mi się dostać pracę
kilka razy i chociaż biorąc pod uwagę całe dwa miesiące to mało
pracowałam, jednak jak już coś miałam to nie było to takie byle
co, przynajmniej na początku. Moja pierwsza praca to był pokaz dla
'Juicy Couture'. Pokaz wypadł bardzo fajnie, potem był dla nas
poczęstunek i zdjęcia z chińczykami, bo dla nich każdy nie–azjata
był tak samo interesujący i ciekawy jak kosmita. Pojechałyśmy z
panem Pandą, bo tak go nazywałyśmy, do miasta Yantai. Pan Panda
był małomówny, nawet taki trochę, można by powiedzieć,
nieokrzesany, ale od razu go polubiłam, taki człowiek co ma swój
świat i swoje klocki, takie duże dziecko, tak jak ty go
potraktujesz tak on potraktuje ciebie. My modelki potraktowałyśmy
pana Pandę z sympatią, co zostało nam wynagrodzone. Po pokazie pan
Panda wziął nas na plażę ( Yantai to miasto portowe nad morzem
Żółtym) i zafundował rejs motorówką po morzu. Było super!
Jeden z najlepszych dni jakie spędziłam Chinach. Moją kolejną
fuchą lookbook na firmy Kappa, 3 dni zdjęciowe w studiu i 1 dzień
w plenerze z przystojnym Brazylijczykiem, trochę marudnym ale jak
tak teraz o nim myślę, to w sumie mamy chyba podobne charaktery
tyle, że on był starszy (koło 30-tki). Nie obyło się oczywiście
bez scen z zazdrości ze strony modelek-polek jak to ja nie powinnam
była dostać tej pracy i na pewno to jakiś błąd. No ale
mniejsza... Następnie zrobiłam lookbook dla Vero Mody i sesje
zdjęciowe dla dwóch magazynów, jeden urodowy a drugi jakiś
modowy, niestety zdjęć nie dostałam. Wzięłam też udział w
ustawionych wyborach miss w mieście Wuhan. Ogromny plus to pobyt w
super ekskluzywnym hotelu, z super jedzeniem przez 3 dni. Poznałam
tam Tereze z Czech, do dziś utrzymujemy kontakt, Tereza przyjeżdża
czasami też na pokazy do Polski. Najlepsze jaja były jak
pojechałyśmy niby na pokaz a okazało się, że będziemy
hostessami na weselu. Myślałyśmy, że wyjdziemy z siebie, był już
październik, dosyć zimno a my musiałyśmy stać w sukienkach z
odkrytymi ramionami i plecami na dworze, przed salą weselną. Mało
tego jak wystrzeliły petardy to prawie dywan poszedł z dymem, w
każdym razie było na tyle ekstremalnie, że wszyscy byli ewakuowani
do wewnątrz budynku. Także cały czas jakieś atrakcje.
A
właśnie mówiąc o atrakcjach, Edwin nie dawał mi żyć, plus moja
tarczyca już nie znosiła takiego natężenia dymy tytoniowego jaki
panował w mieszkaniu, więc co zrobiłam? To co robię najlepiej,
przeprowadziłam się. Nie było to łatwe ale z pomocą mojej
agencji z Polski udało mi się zmienić apartament, znacznie
mniejszy, przytulniejszy, z osobami z którymi o dziwo dobrze mi się
mieszkało, na sześć paliła tylko jedna i to grzecznie na
balkonie. Mieszkałam w pokoju z dwoma Rosjankami, które do dziś
miło wspominam Tasha form Rusha i Vladka. Poznałam w tym miejscu
Mimę moją soulmate na tym kontrakcie, w tym samym wieku co ja, też
studiująca i też trochę wyobcowana, od razu się zgadałyśmy i od
tej chwili byłyśmy friendsiorami. Jeździłyśmy razem do klubów
na imprezy albo pracować na lewo, było kilka śmiesznych sytuacji.
Mamy dobry kontakt do tej pory.
Mima
jednak szybko wyjechała... I na jej miejsce przyjechała Ewa, mój
ziomuś ze Śląska. Niestety jak ekipa mi zaczęła się zmieniać i
nadawać na tych samych falach co ja, to znowu mój kontrakt dobiegał
końca. Bądź co bądź nie kryłam szczęścia, że w końcu wrócę
do Polski.
Komentarze
Prześlij komentarz